czwartek, 29 grudnia 2016

Google zagrożeniem dla ludzkości?


Google zagrożeniem dla ludzkości?


Badania prowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Technicznego w Grazu zostały podsumowane 187-stronicowym raportem o groźnym wydźwięku, sugerującym "zagrożenie dla ludzkości" ze strony Google.

Według badaczy wyszukiwarkowy gigant lekceważy ochronę prywatności użytkowników. "Monopolistyczne zachowanie" lidera rynku to zdaniem naukowców o wiele większe zagrożenie, niż może się wydawać z pozycji pojedynczego użytkownika. Austriacy twierdzą wręcz, że koncern jest w stanie spowodować zagrożenie dla światowej gospodarki. Raport stwierdza też, że Google niepostrzeżenie stał się ogromną siłą, więc odpowiednia reakcja już dawno powinna była się pojawić.

Profesor informatyki Hermann Maurer, nadzorujący zbieranie materiałów, wezwał Komisję Europejską oraz parlament UE do "złamania monopolu Google jako wyszukiwarki internetowej". Według niego można to osiągnąć przez finansowe wsparcie rozwoju specjalistycznych wyszukiwarek dla różnych branż, jak np. medycyna czy rzemiosło. Wyszukiwarki takie miałyby być nadzorowane przez organizacje użytku publicznego, takie jak uniwersytety czy też instytucje rządowe, które z kolei są poddawane stałej kontroli. Ponadto Maurer uważa za konieczne wprowadzenie przeciw Google środków antykartelowych na wszystkich płaszczyznach działalności. Dotyczyłoby to zresztą każdej innej firmy, która łączyłaby specjalistyczne techniki wyszukiwania z metodami pozyskiwania danych takimi jak data mining. Lider rynku wyszukiwarkowego jest według Maurera przykładem łączenia usług podstawowych i dodatkowych: wspomina o Google Mail, Google Earth i YouTube'ie.

Punktem wyjścia dla raportu były, według wyjaśnień pracującego nad nim zespołu, "poważne przemyślenia na temat plagiatów powstałych wskutek używania Google". Podstawę dla treści pierwszej części raportu stanowią badania naukowca z Salzburga Stefana Webera, zajmującego się mediami, który ma na swoim koncie książkę o syndromie copy-paste w Google oraz serię artykułów na podobne tematy. Naukowcy z Grazu podsumowują: "Poruszamy się z nieprawdopodobną prędkością ze świata druku Gutenberga do wszechświata opanowanego przez Google". Według naukowców spojrzenie na prawdę jest coraz bardziej wykrzywiane przez "zgooglenie rzeczywistości", przy czym biorąc pod uwagę mnogość linków do Wikipedii w wynikach wyszukiwania, trzeba tutaj mówić o "google`owo-wikipedystycznym wariancie rzeczywistości".

Teorie spiskowe o ścisłej współpracy między Google i Wikipedią nie są żadną nowością. Opublikowany właśnie raport znajduje "silne oznaki" tego typu kooperacji w celu formowania wizji świata dużej części użytkowników internetu. Przykład: podczas gdy na losowo zadane pytanie w Google w 70 proc. przypadków na pierwszym miejscu w wynikach umieszczony został link do Wikipedii, to w przypadku Yahoo! odsetek ten wynosił 50 proc., dla AltaVisty 45 proc., zaś dla Microsoft Live - jedynie 21 proc.

Jednocześnie badacze doszli do wniosku, że Google posiadł niemal "uniwersalną wiedzę" na temat tego, co aktualnie dzieje się na świecie. Dzięki temu koncern może praktycznie bez ryzyka kupować i sprzedawać akcje na giełdach. Austriacy twierdzą nawet, że w niektórych obszarach Google jest w stanie przepowiadać wydarzenia. Handel akcjami na giełdach opiera się tymczasem na założeniu, że nikt nigdy nie dysponuje pełną informacją i dlatego raz przegrywa, a raz wygrywa. Ktoś, kto wyłamuje się z tego schematu, jest z założenia niebezpieczny: "Każdy gracz, który nigdy nie przegrywa, zagraża fundamentom rynku kapitałowego".

Badacze twierdzą, że konkurencja wśród wyszukiwarek nie może pozostać tylko i wyłącznie kwestią regulacji wolnorynkowych. Ten istotny dla społeczeństwa informacyjnego sektor musi być traktowany tak samo jak edukacja, infrastruktura drogowa czy też zdrowie, a więc poddany kontroli państwa i odpowiednio zarządzany jako dobro publiczne. Istotne jest, aby być świadomym, że również internet potrzebuje tego typu zarządzania - piszą autorzy raportu.

Maurer pochwala w tym kontekście szeroko zakrojone śledztwo prowadzone przez Komisję Europejską w związku z wykupieniem przez Google internetowej agencji DoubleClick. Przed dwoma tygodniami komisja uznała, że warte 3,1 miliona dolarów przejęcie firmy reklamowej przez operatora wyszukiwarki mogłoby zaszkodzić rynkowi reklamowemu w internecie. Przedstawicieli KE interesuje zwłaszcza kwestia, czy pozostając samodzielną firmą, DoubleClick mógłby stać się poważnym konkurentem koncernu.

Sukces Google należy uznać za wyjątkowy. Jednak na wizerunku giganta z kolorowym logo pojawiły się w ostatnim czasie rysy. Google regularnie jest krytykowane przez instytucje zajmujące się ochroną prywatności użytkowników sieci. Niepokój wzbudza też tempo ekspansji koncernu i ciepłe stosunki z rządem Chin.

W świecie wyszukiwarek funkcjonuje nie tylko firma z Mountain View, ale już samo przyzwyczajenie rzuca większość użytkowników w ramiona imperium Google. Niemcy i Francja prowadzą własne projekty Theseus i Quaero, których celem jest rozwój technologii wyszukiwania jednak krytycy nie wróżą im wielkiej przyszłości. Starania o rozwój zdecentralizowanych i rozproszonych wyszukiwarek znajdują się obecnie jeszcze w powijakach.




Koniecznie zobacz też:

Bezpieczne i anonimowe wyszukiwarki

Firefox - dodatki, które uprzyjemnią korzystanie z sieci

DNS google - zło wcielone?

Polska Policja 86 razy pytała Google o szczegółowe dane internautów

Google Dashboard — zarządzanie prywatnością czy kpina ?

Google Play: ponad 100 tys. "podejrzanych" aplikacji

wtorek, 27 grudnia 2016

Samochody Google zbierają dane na temat sieci Wi-Fi

 

Samochody Google zbierają dane na temat sieci Wi-Fi


Google Car to samochód przystosowany do fotografowania ulic. Zdjęcia z Google Cara wykorzystywane są w produktach takich jak Google Maps (Street View) i Google Earth. Niedawno okazało się, że samochody Google’a oprócz zdjęć budynów, zbierają również dane na temat sieci Wi-Fi, których sygnał odbierają w trakcie jazdy po mieście.

Analizując sygnał sieci Wi-Fi można wyciągnąć wnioski co do jej bezpieczeństwa (algorytmy szyfrowania, wykorzystany sprzęt, wersja oprogramowania) — czasem, nawet po samej nazwie sieci można wiele wywnioskować…


Geolokalizacja przy pomocy Wi-Fi

Google zbiera dane dotyczące Access Pointów najprawdopodobniej w celu ulepszenia geolokalizacji urządzeń, które nie posiadają odbiornika GPS, ale są wyposażone w Wi-Fi.

Jeśli Google wie, że sieć o nazwie Niebezpiecznik.PL znajduje się na ulicy Franciszkańskiej w Krakowie, to w przypadku gdy ktoś uruchomi Google Maps na telefonie komórkowym znajdującym się w zasięgu sieci Niebezpiecznik.PL, Google może całkiem dokładnie oszacować jego pozycję. Lokalizowany telefon wcale nie musi podłączać się do sieci bezprzewodowej — wystarczy, że odbiera jej sygnał.


Alternatywny sposób lokalizacji dla telefonów bez GPS-a to “triangulacja” za pomocą nadajników telefonii komórkowej — nie jest ona jednak tak dokładna, jak określanie pozycji przy pomocy sieci bezprzewodowych.


Geolokalizacja czy inwigilacja?

Pomysł z lokalizacją poprzez sieci Wi-Fi jest sprytny, ale rozumiemy, że może budzić obawy związane z prywatnością… zwłaszcza, jeśli ktoś używa takich nazw sieci… Pozostaje również pytanie, co jeśli przeprowadzimy się na inną ulicę zabierając ze sobą router, ale nie zmieniając jego SSID?

niedziela, 25 grudnia 2016

Szyfrowane Google to ściema?

Szyfrowane Google to ściema?


Od dziś Google można odpytywać po “bezpiecznym protokole” HTTPS. Wątpimy, że SSL przy wyszukiwaniu jest zbawieniem dla wszystkich internautów, ale w kilku sytuacjach może być przydatny. Poniżej pokazujemy jak dowiedzieć się, co dana osoba wpisała w “Bezpieczne Google” mimo tego, że połączenie jest szyfrowane i “nie do podsłuchania”.

Google: HTTPS i SSL
Aby skorzystać z wyszkiwarki po SSL-u trzeba udać się na stronę https://www.google.com (niestety na razie klepanie “www” jest niezbędne).

Na stronie wyszukiwarki nie zobaczymy linków do innych usług Google (żeby przypadkiem nie “wyciec” naszego zapytania do nieszyfrowanych Maps, Images czy Video.

Eksperyment #1: Zbędny SSL
Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiemy wprowadzenie możliwości “poufnego” wyszukiwania, bo z poufnością wyszukiwanie w Google, czy to po SSL-u, czy bez, nie ma zbyt wiele wspólnego…

Raz, że Google i tak wie, czego szukamy (i dalej odkłada logi “celem ulepszenia silnika sugestii”). Dwa, że klikając na wyniki wyszukiwania, opuszczamy protokół HTTPS i potencjalny podsłuchiwacz i tak dowie się, czego dotyczy oglądana przez nas strona.

Nie wierzycie? Spróbujcie odgadnąć co “ofiara” wpisała w Google, jeśli sniffer pokazuje wam, że ofiara odwiedziła (w krótkim czasie po sobie) poniższe strony:

Kod: Zaznacz cały
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zaparcie

http://www.zaparcie.pl/

http://zdrowie.gazeta.pl/zdrowie/2,51172,,,,37394035,P_MEDIMEDIA_CHOROBY.html


Rany, straszne trudne, nie? :-)

Małe, nieużyteczne ulepszenie
Jeśli mówimy o poufności komunikacji w kontekście HTTPS to większy sens miałoby zezwolenie na wyszukiwanie tylko i wyłącznie stron, które HTTPS wspierają… Ale ile zwykłych serwisów jest dostępnych po HTTPS?

No i kolejna przeszkoda: jak często mając serwis wspierający HTTPS można wywnioskować czego on dotyczy po samych tylko słowach w adresie URL?. No właśnie… taka specyfika protokołu i cieżko coś z tym zrobić.

https://weneryczne.choroby.biz/

Władku, jak mogłeś!?

Eksperyment #2 – Nicniedający SSL
To teraz drugi eksperyment. W podsłuchanym ruchu sieciowym widzicie, że ofiara odwiedziła stronę: nastolatki/./pl. Jakie mogła zadać pytanie? Czy tylko nasuwające się na myśl “nastolatki“?

Zakładając, że 90% osób po wpisaniu w wyszukiwarkę zapytania klika na jeden z pierwszych trzech wyników…

…wpiszmy adres odwiedzonej strony do narzędzia, które pokazuje nam słowa kluczowe związane z danym serwisem oraz jego pozycję dla tych słów.

Zastanówcie się tylko czy mając w garści ruch do stron, w ogóle potrzebujemy słów kluczowych, które ofiara wpisała w Google?

A może jednak Google po SSL się przyda?
Naprawdę chcąc uzasadnić skorzystanie z wyszukiwarki po SSL-u, po długim namyśle, doszliśmy do takiej, dość wydumanej sytuacji:
Na spotkanie osób zainteresowanych bezpiecznym pisaniem webaplikacji PSAWO (Polskie Stowarzyszenie Atakowania Webaplikacji Okolicznych) zaproszono przedstawiciela firmy AI Rogella — dużej platformy sprzedażowej. W trakcie prezentacji pada pytanie, z jakiego frameworka korzysta ta firma do pisania swojego kodu… Przedstawiciel odmawia odpowiedzi zasłaniając się procedurami bezpieczeństwa i tajemnicą firmy.

Pod koniec pada kolejne pytanie, czy wykorzystywany framework umożliwia np. wsparcie dla OpenID? Prelegent nie wie, ale pytanie wydaje mu się na tyle ciekawe, że pierwsze co robi po prezentacji to wpisuje do Google: “TajnyFramework OpenID support“, sprawdzając, że w wykorzystywanym przez jego firmie frameworku OpenID jest (bądź nie jest) wspierane. Słuchacze oczywiście sniffują publicznego HotSpota i już mają odpowiedź na pytanie, z jakich rozwiązań korzysta firma AI Rogella.


Dlaczego dość wydumana to historia? Bo prelegenci PSAWO to w końcu osoby związane z bezpieczeństwem i chcąc zachować swoją prywatność albo stunelują się po VPN, albo skorzystają ze swojego korporacyjnego modemu i sieci GSM…

PR i nic więcej?
Podsumowując, mamy wrażenie, że szyfrowanie samego wyszukiwania niczego nie zmienia i patrząc na powyższe eksperymenty bardziej niż poziom prywatności internautów raczej podnosi PR dla Google. Ale zawsze lepiej móc więcej niż mniej…

W “Szyfrowanym Google” widzielibyśmy więcej sensu, gdyby udostępniany przez Google “cache stron” również był dostępny po HTTPS — ale jak narazie, nie jest.

Właśnie zauważyliśmy plus HTTPS-u w Google — co prawda nie techniczny, a polityczny… Chodzi o zwiększenie świadomości “szyfrowania połączeń” wśród właścicieli serwisów internetowych — miejmy nadzieję, że “agitacja” Google skłoni kilka serwisów do udostępnienia HTTPS-u.

środa, 14 grudnia 2016

Partia PO prowadzi internetowy marketing szeptany? Wiele na to wskazuje.




Partia PO prowadzi internetowy marketing szeptany? Wiele na to wskazuje.


Piotr VaGla Waglowski, czyli znany specjalista od prawa w Internecie, od miesięcy prowadzi na łamach serwisu VaGla.pl śledztwo mające wyjaśnić, czy rząd ma coś wspólnego z negatywnymi komentarzami na temat OFE.

Od kilku miesięcy najgorętszym tematem jest spór o OFE, który przeniósł się również oczywiście do Internetu. W pewnym momencie Piotr VaGla Waglowski wpadł na trop wielu identycznych komentarzy, które popierały plany rządu dotyczące kontrowersyjnej reformy Otwartych Funduszy Emerytalnych. Postanowił więc dowiedzieć się, kto może je zamieszczać:

"Prosta odpowiedź brzmi, że jest to aktywność zaplecza politycznego koalicji rządzącej. Można posadzić młodzieżówki, niech piszą komentarze na potęgę. Czy tak było? Tego sprawdzić, niestety, nie mogę. Co mogę sprawdzić? Mogę sprawdzić, czy sam rząd nie był uprzejmy zawrzeć jakiejś umowy na wsparcie w zakresie public relations"

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów miga się od odpowiedzi

Waglowski wysłał 17 lipca do Ministerstwa Pracy, Ministerstwa Finansów i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wnioski, w których prosił o informację, czy instytucje te korzystały z agencji PR prowadzących kampanie w Internecie polegające na publikowaniu artykułów i zamieszczaniu komentarzy. O ile jednak dwie pierwsze z nich odpowiedziały w terminie (MF nie zawierało takich umów, natomiast MP tak, ale dotyczyły one czego innego), o tyle ostatnia zignorowała całą sprawę. Dopiero po poproszeniu rzecznika rządu o komentarz przygotowała łaskawie (niestety już po ustawowym terminie) następującą odpowiedź:

"Szanowny Panie, w odpowiedzi na wniosek z 17 lipca uprzejmie informuję, że KPRM nie zlecała „działań dotyczących prowadzenia działalności w zakresie publikowania artykułów lub komentarzy na stronach internetowych (…)”.

Z kwerendy w centralnym rejestrze prowadzonym przez Biuro Dyrektora Generalnego KPRM wynika, że jedyną umową z obszaru public relations jest umowa dotycząca usługi strategicznego wsparcia komunikacyjnego w zakresie aktywności KPRM w mediach społecznościowych, takich jak facebook.com czy youtube.com. Przedmiot umowy dotyczy m.in. prowadzenia warsztatów z zakresu komunikacji w social media dla pracowników KPRM, opracowywanie comiesięcznych raportów zawierających przegląd i rekomendacje z zakresu mediów społecznościowych czy wsparcie techniczne przy rozbudowie kanałów komunikacji w mediach społecznościowych i wsparcie techniczne oraz merytoryczne przy uruchamianiu zewnętrznych aplikacji.Ta umowa również w żadnym stopniu nie przewiduje publikowania artykułów lub komentarzy na stronach internetowych.

Ze względu na konieczność ustalenia ze stroną umowy, o której udostępnienie Pan wnioskuje, czy nie zawiera ona treści stanowiących tajemnice przedsiębiorstwa, niemożliwe jest przekazanie informacji publicznej w ustawowym terminie, za co serdecznie przepraszamy. Tekst umowy zostanie przesłany natychmiast po otrzymaniu od kontrahenta informacji, że nie występują przesłanki odmowy udostępnienia."

Jak widać, żadna agencja PR podobno nie zajmowała się zamieszczaniem w Internecie komentarzy. Piotr Waglowski potraktował jednak powyższą odpowiedź jako wymówkę i poinformował właśnie, że zamierza złożyć kolejny wniosek, tym razem o udostępnienie informacji publicznej, którą jest nazwa współpracującej z kancelarią premiera agencji PR.

No cóż, cała ta sytuacja wydaje się tylko potwierdzać, że polski Internet wykorzystywany jest na ogromną skalę przez firmy/instytucje stosujące tzw. "marketing szeptany". Podchodźmy więc do zamieszczanych w nim komentarzy z dużym dystansem.

http://prawo.vagla.pl

czwartek, 8 grudnia 2016

Facebook: Jak ograniczyć widoczność wpisów aplikacji i gier

Facebook: Jak ograniczyć widoczność wpisów aplikacji i gier



Wyświetlanie znajomym informacji o każdym odblokowanym poziomie w FarmVille czy innej grze/aplikacji to nie najlepszy pomysł. Część osób bardzo tego nie lubi, a wręcz drażnią ich te statusy. Zobacz, jak ograniczyć widoczność tego typu wpisów na Facebooku.

Facebook to nie tylko wpisy, które użytkownicy zamieszczają "ręcznie". Coraz częściej nasz strumień wiadomości wypełniają informacje, które są generowane przez różnego rodzaju aplikacje i gry. Co tu dużo mówić, często są to po prostu rzeczy, którymi nie chcielibyśmy się chwalić przed znajomymi.

Zanim zaczniesz

Wszelkie uprawnienia, jakie nadajemy aplikacjom działającym w ramach Facebooka, wyświetlane są jeszcze przed pierwszym uruchomieniem gry czy narzędzia. Mamy wtedy szansę na dokładne zapoznanie się z tym, czego będzie wymagać do uruchomienia.

Na górze strony przykład znanej gry Angry Birds.


Podobnie jak w przypadku publikowania standardowych wpisów na Facebooku, z lewej strony znajdziemy pole, które umożliwia dostosowanie tego, kto będzie widział posty tworzone przez dany program. Warto zauważyć, że wpisy tego typu mogą pojawiać się na naszej tablicy (czy raczej w Osi czasu) zupełnie bez naszej wiedzy czy ingerencji, a także o dowolnej porze.

Jeśli nie chcemy, by aplikacja nadmiernie męczyła naszych znajomych informacjami o tym, na jaki właśnie poziom udało nam się przejść, możemy ograniczyć listę osób widzących tego typu powiadomienia do "najbliższych znajomych" bądź całkowicie zablokować publiczne wyświetlanie tego typu danych, wskazując opcję "tylko ja".

Uprawnienia aplikacji

Podobnie jak w przypadku aplikacji instalowanych na Androidzie, również narzędziom działającym w ramach Facebooka można udostępniać cały szereg uprawnień:

Twoje podstawowe informacje: Narzędzie będzie miało dostęp do danych, które umieściłeś w polu "podstawowe informacje" swojego profilu, m.in. pełnego imienia i nazwiska.
Twój adres e-mail: Aplikacja otrzyma dostęp do adresu e-mail, na który mogą być wysyłane różnego rodzaju powiadomienia. W nawiasie zawsze widnieje informacja, który z adresów zostaje udostępniony zewnętrznym aplikacjom.
Twoje kliknięcia „Lubię to”: Program może uzyskiwać dostęp do listy wszystkich stron, które „polubiłeś” na Facebooku, na przykład żeby lepiej poznać Twoje zainteresowania.

Jak widać, same uprawnienia są dość czytelne, a więc nie powinno być problemów również z rozpoznaniem konkretnych zastosowań pozostałych, które nie znalazły się na powyższej liście. Bez wątpienia za każdym razem, gdy zaczynamy korzystać z dowolnego programu, dobrze jest dokładnie czytać ten fragment strony.

Warto też wspomnieć o złośliwych narzędziach, które prawdopodobnie będą od nas żądały znacznie większej ilości informacji. Najczęściej żądają one również numeru telefonu oraz możliwości publikowania w naszym imieniu o dowolnej porze.

They made hole in Your heart.

 

They made hole in Your heart.

You always...

They world is full of basterds ...

sitemap.xml list


 

Naprawa komputerów (Lubaczów i okolice)—poprawki i modernizacja komputerów, laptopów, odwirusowywanie,zabezpieczenia oraz archiwizacjai odzyskiwanie danych z komputera klienta.


środa, 7 grudnia 2016

Czy jest Folding@home ? Dołącz do Polskiej grupy zrzeszającej ludzi dobrej woli! Jako ID do przynależnej grupy wpisz: 225924 Polski Linux

wtorek, 6 grudnia 2016

Google Dashboard — zarządzanie prywatnością czy kpina ?

 

Google Dashboard — zarządzanie prywatnością czy kpina ?

Google udostępniło (łaskawie?) użytkownikom specjalną stronę, na której mogą po zalogowaniu sprawdzić, co Google WIE na ich temat.
Google Dashboard pokazuje dane dotyczące użytkownika, które pochodzą między innymi z serwisów YouTube, Gmail, Picasa, ale także ze wszystkich innych usług należących do firmy.

Oprócz informacji jakie dane Google posiada, jesteśmy wstanie sprawdzić, czy dane te są publicznie udostępniane innym użytkownikom. Strona powstała, aby internaucie łatwiej mogli zarządzać swoją prywatnością. Niestety, z poziomu Google Dashboard nie będziemy w stanie usunąć żadnych informacji… trzeba się pofatygować do ustawień konkretnych serwisów.

Przypomnę, że dobrym substytutem wyszukiwarki google moga być:
duckduckgo.com lub ixquick.com

Filmik promujący.
https://www.youtube.com/watch?v=ZPaJPxhPq_g

Polska policja współpracuje z google.
Polska policja współpracuje z google.

DNS google to zło wcielone?